Z prof. Barbarą Szatur-Jaworską z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Przemysław Wiśniewski
Co to jest polityka senioralna? Jak rozumieć ten termin?
To jest termin, który stał się popularny, ale jego znaczenie nie do końca ustalono. W dokumentach rządowych termin ten jest próbą połączenia różnych działań wobec ludzi starych wiekiem.
Czy pani zdaniem w Polsce jest spójna polityka senioralna lub jej podstawy? Zarówno systemowe, jak i na poziomie lokalnym?
Moim zdaniem, nie. Natomiast od niedawna widać działania podmiotów politycznych, które być może doprowadzą do powstania polityki senioralnej. Najważniejsze, że na razie nie rozstrzygnięto, czy to powinna być odrębna dziedzina polityki państwa, czy raczej „przebiegająca w poprzek” polityk publicznych idea widoczna w polityce społecznej, gospodarczej, ludnościowej itd. Nie stwierdzono tego jednoznacznie, choć wdrożone rozwiązania organizacyjne i instytucjonalne sugerują, że ma to być odrębna polityka.
Jakie są powody, że tak późno zaczęto projektować coś, co można będzie w przyszłości nazwać polityką senioralną, lub też politykami szczegółowymi uwzględniającymi fakt starzenia się społeczeństwa i potrzeby osób starszych?
Uważam, że to efekt braku myślenia strategicznego u decydentów politycznych różnego szczebla. Efekt myślenia wycinkowego, bez wieloletniej perspektywy. Decydenci za mało zdawali sobie sprawę, że społeczeństwo się starzeje. Zmiany po reformie emerytalnej wskazują, że nie do końca konsekwentnie przyjęli, iż faza starości wydłuży się, że proporcje między starszymi i młodszymi zmienią się, i potrzebna jest konsekwentna polityka emerytalna. Wiedzę o tym, co nas czeka w sensie demograficznym miało środowisko polskich gerontologów, które od dawna mówiło i pisało o konsekwencjach starzenia się ludności, potrzebie budowania nowej polityki społecznej, gospodarczej. Ale nie słuchano go. Moim zdaniem kluczowym problemem jest brak przenikania wiedzy ze środowisk naukowych do decydentów.
A jak pani ocenia sytuację dzisiaj. Wielu naukowców, działaczy organizacji pozarządowych, nawet posłów z Sejmowej Komisji Polityki Senioralnej mówi, że polityka państwa na rzecz seniorów i przyszłych pokoleń jest wizerunkowa. Dużo jest działań, które nie dotykają istoty problemów seniorów np. ubóstwa osób starszych, ich problemów ze zbiurokratyzowaną i niedoinwestowaną służbą zdrowia, włączania w aktywność społeczną. Jak pani ocenia to co robi się dziś na poziomie rządu, ministerstwa, parlamentu?
Zgadzam się, że na tym etapie tworzenia polityki senioralnej sięga się po działania dające szybkie efekty. Dlatego sięga się do osób aktywnych, którym wystarczy niewielkie wsparcie, żeby same coś stworzyły, zaproponowały. Trzeba dostrzegać problemy osób niesamodzielnych, mających trudności z zaspokojeniem potrzeb. Trzeba pokazywać, że osoby starsze mają zróżnicowane wymagania, proponować różne formy wsparcia dla nich. Wydaje mi się, że jesteśmy na dobrej drodze do tego, by pokazywać różne oblicza starości i stopniowo dochodzić do trudniejszych problemów. Trzeba walczyć ze stereotypami i traktowaniem seniorów jako grupy homogenicznej.
A jak same środowiska senioralne walczą o sprawy własnej grupy pokoleniowej? Są partnerem do dyskusji? Naciskają na władze czy zabiegają o korzyści dla własnych baz członkowskich?
Nie ma i nie było w naszym kraju lobbingu środowisk osób starszych. Nie tylko dlatego, że to zbiorowość wewnętrznie zróżnicowana. Jedyny realny lobbing prowadzony w przeszłości przez związki zawodowe dotyczył uprawnień emerytalnych. Inne problemy, ponieważ dotyczą jednych, a innych nie, nie mają silnego przedstawicielstwa. Polski Związek Emerytów, Rencistów i Inwalidów nigdy nie miał w stosunku do decydentów pozycji pozwalającej na kreowanie całościowej polityki. To były przetargi o jakieś formy uprawnień, świadczeń społecznych, a nie pomysł tworzenia całościowej polityki senioralnej. Aktualnie sporą grupą nacisku są uniwersytety trzeciego wieku, ale one nie mają jednego przedstawicielstwa, a w dodatku mogą reprezentować interesy jedynie osób najbardziej aktywnych. Uważam, że silny lobbing może powstać wtedy, gdy są istotne wspólne interesy grupy, która jest w stanie wyłonić program, ma dużą ekspercką kompetencję, co pozwala stać się partnerem dla decydentów. Jeśli zaś zgłasza tylko roszczenia bez propozycji instrumentów realizacji celów, to taka grupa nie może liczyć na partnerstwo z władzą. Pojęcie lobbingu oznacza dla mnie pozycję partnerską wobec władzy. Grupa nacisku musi mieć argumenty, które przekonają decydentów, że opłaca im się wprowadzić proponowane rozwiązania, uwzględnić te interesy grupy. Środowiska osób starszych pod tym względem były słabe i nadal nie widzę silnej reprezentacji, która zajęłaby pozycję lobbysty, partnera władzy. Na pewno tak jest na poziomie centralnym. Większą szansę ma może lobbing lokalny, bo tam, gdzie są bezpośrednie więzi międzyludzkie, łatwiej rozpoznać interes całego środowiska, a nie tylko interes grupy osób starszych.
Uważa pani, że więcej można zrobić lokalnie. Czy są samorządy, które eksperymentują, testują nowe rozwiązania, świadomie podchodzą do wyzwań demograficznych i wdrażają własną politykę senioralną?
Dobrym przykładem jest samorząd Gdyni, który ma całościowe podejście, sięga po różne instrumenty, nie ogranicza się do tych, które zapisano w ustawie o pomocy społecznej. Bo właśnie tutaj brniemy w stereotyp, że człowiek stary potrzebuje świadczenia z pomocy społecznej. A w Gdyni są ciekawe pomysły na zdiagnozowanie potrzeb, włączenie osób starszych do budowania systemu świadczeń dla nich, a konkretnie – świadczeń opiekuńczych. Tam serio potraktowano osoby starsze, próbując stworzyć instytucję skupiającą różne inicjatywy realizowane w mieście, by należycie wszystko koordynować. To ośrodek informacyjny dla mieszkańców, w którym można się dowiedzieć, co jest dostępne, co można zrobić. Gdynia jest przykładem miasta, w którym myśli się w sposób niesztampowy o polityce senioralnej.
Dziękuję za rozmowę.